21 kwietnia 2014

Z cyklu pasja niejedno ma imię - kuchenne rewolucje.

Uff, nareszcie zebrałam się w sobie i znalazłam czas, żeby poczynić nowy wpis. Kwiecień mija w tym roku pod znakiem ciągłego biegania, wertowania książek, rozwiązywania zadań i ciężko w tym wszystkim odnaleźć chwilkę dla siebie, a co tu dużo mówić - dla bloga tym bardziej. Ale nie będę się tutaj tłumaczyć, a zabiorę się po prostu do roboty :) Mam nadzieję, że pierwszy dzień tak pięknych świąt minął Wam co najmniej dobrze! Co prawda połowa dnia minęła pod znakiem deszczu, ale to z pewnością nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić parę kroków w kierunku zastawionego stołu i bez opamiętania wpałaszować małe co nieco. 

(tumblr)

Skąd taki wstęp? Bo właśnie o jedzeniu chcę dziś napisać. Ale pod żadnym pozorem nie chcę chwalić się, co dziś zjadłam ja czy inni członkowie rodziny, a o tym jak narodziła się we mnie mała iskierka, prowadząca mnie ku "garom" :) Nie nazwę siebie gospodynią, kucharką, specem, bo to po przede wszystkim byłaby nie prawda. Nie nazwę siebie także pasjonatką. Ja dopiero STAJĘ SIĘ pasjonatką. I to nie byle czego, bo wszelkich słodkości, które potrafią umilić wielu osobom (w tym głównie mi :P) życie.

(tumblr)

Jak to się stało? Właściwie nie pamiętam, w którym momencie zaczęłam odważniej wchodzić do kuchni. Dotąd dokonywałam tylko "odbioru" - a to babcia coś upiekła, a to pozwoliła wyskubać kruszonkę (najlepiej taką surową i jeszcze nieupieczoną - mniam!). Jedno jest pewne - do 15 roku życia wszystko, co związane z gotowaniem i pieczeniem było mi obce. Nie czułam w sobie żadnej żyłki, a nawet nie czułam potrzeby nauki. Czy byłabym jakimś jedynym elementem, którego nie ciągnie nic do gotowania? W sklepach tyle mrożonek, na mieście tyle fast-foodów - żyć, nie umierać. Co innego, gdy zasmakujesz w przygotowywaniu posiłków. I tutaj zaczyna się moja przygoda...

(tumblr)

Moje pierwsze próby upieczenia czegokolwiek w zasadzie kończyły się katastrofą, choć przyznam - słodką! :) Na przykład raz udało mi się zrobić makowiec, w którym wręcz pływało żółtko i mak...no tak, jednak pełna nadziei ja wierzyłam wtedy, że to się "ściągnie" i będzie po prostu pysznie! Innym razem zrobiłam murzynka, którego ratowała moja babcia, bo ciasto zrobiło się gęste i jakby pomniejszyło swoją objętość dwukrotnie...a przecież trzymałam się przepisu...Były też zakalce - czy to z kokosem czy z owocami. Na samo szczęście moje zakalce przyjmowane były dość ochoczo i nawet obiło się o moje uszy "Ale dobre!". Chyba też właśnie przez te nieudane próby do dziś, gdy coś robię w kuchni, muszę to przetestować, zanim poczęstuję innych. Nawet dziś udało mi się ukroić dla siebie wąski na 2 cm kawałek mazurka.
Z czasem przyszło mi wnikliwie przeszukiwać blogi kulinarne, wczytywać się w przepisy w gazetach, a także otwierać się na inne smaki niż dotąd. Tutaj mogę pozdrowić przodowników, którzy wyciągnęli mnie po części z zacofania "Tego nieeee, tego nie lubięęęę" - czyli moich MM :)


Celebrowanie imienin i urodzin także pozwoliło mi się rozwinąć. Starałam się pomóc jak tylko się da, wręcz wmusić swoją pomoc innym, bo wielokrotnie spotykałam się z odpowiedzią, że nie muszę, że beze mnie też się obejdzie. Ale co, to chyba już taki wiek, który zobowiązuje do tego, żeby mieć na swoim koncie coś innego prócz ugotowania wody? Tak więc rozwijałam się, próbowałam i działałam. Aż nadszedł czas, gdy inni sami z siebie pochwalili mnie za to, co robię i jak to smakuje. Nadeszła pora, by inni dostrzegli we mnie odrobinkę potencjału i nie gasili w sobie nadziei, że będą ze mnie ludzie :) Jest wiele potraw, które chciałabym zrobić, wiele ciast, które mogłabym upiec. Stawiam sobie cel, że po maturze dam sobie bardziej rozwinąć skrzydła. Może szef kuchni ze mnie nie wyrośnie, ale smaczna babeczka - czemu nie ;) 


Do babeczek mam sentyment - to od nich zaczynałam swoją przygodę. Pierwsze muffinki też nie były idealne! Piekłam chyba 4 partie z jednego przepisu, by wreszcie smakowały porządnie. Potem starałam się urozmaicać przepis, aż odnalazłam ten idealny, który świetnie nadaje się do modyfikowania. Na swoim koncie mam już: jabłkowe, jagodowe, borówkowe, malinowe, truskawkowe, waniliowe, z rodzynkami, z kremem czy z płatkami owsianymi. Oj...się próbowało :) Teraz jednak staram się odważniej działać i piec nie tylko babeczki, a inne ciasta. No właśnie...nie ciasto, a ciasta - doszłam do tego etapu, że mogę wzbogacić Gwiazdkę, Wielkanoc, urodziny czy imieniny swoje czy innych. Mogę w ramach upominku upiec coś komuś czy po prostu przynieść w gościnę kawałek swojej pracy. Wiecie jaka to radość? Gdy ktoś uśmiecha się, próbując Twój wypiek? Ogromna! Mniej odważniej działam w kwestii obiadowo-konkretnej :)
 Ale próbuję, zapewniam, że też wychodzą smaczne rzeczy! 
Jest jedna rzecz, która tak bardzo cieszy, gdy ktoś wkręca się w świat kuchenny. Są to wszelkie kolorowe gadżety - blachy, naczynia, papilotki do babeczek, ozdoby, aromaty. To z pewnością umila czas, bo bywa tak, że po kilku godzinach stania przy blacie kuchennym, czujesz się jak po najcięższym treningu. Mi na przykład doskwierają dziś takie zakwasy w rękach i plecach. I prezenty! Nie chcę brzmieć jak materialistka (choć nikt nie powie, że otrzymywanie upominków nie daje frajdy), ale od Gwiazdki'12, przez Gwiazdkę'13, imieniny, urodziny i Wielkanoc'14 wzbogaciłam się o sporo rzeczy, które mogę teraz wykorzystywać w kuchni. A to uroczy fartuszek (wreszcie swój), blender, książkę z przepisami czy wieeelką babeczkę na małe babeczki, foremki na czekoladki itd. Gdy to wszystko zbierze się razem, pomyśli się o trudnych początkach, zaplanuje następne kroki i przypomni sobie, że jednak co by nie było...to upadki tym razem budowały - stwierdzić można, że było warto. Bo jak to mówią "przez żołądek do serca", a ja wypiekami zdobywam ich coraz więcej :)

(tumblr)

Za swój długi wywód - przepraszam. Zrzucam na kark długiego niepisania. Zatem teraz korzystając z okazji, chcę Wam życzyć SMACZNYCH ŚWIĄT! :)
A poniżej mały przekrój moich ostatnich dokonań + to, co na Wielkanoc kusi mnie teraz w domu.


    

Adwa